Walka na trasach Motul HRSMP ma wyłonić najlepszego kierowcę i pilota, a zwycięska załoga może być tylko jedna. Rozmowę z Marcinem Celińskim mogliście już przeczytać jakiś czas temu, teraz przepytujemy Roberta Lutego o jego wrażenia z sezonu 2019.
Który moment lub rajd w sezonie był najlepszy?
Nie umiem wskazać jednego momentu, jednak cieszyłem się za każdym razem, kiedy samochód działał w trudnych warunkach. Subaru Legacy dawało radę zarówno na szutrze, jak i na asfalcie, w rzęsistym deszczu, a także i podczas typowo letnich upałów. Kiedy auto się nie psuje, to wtedy największe rezerwy są w kierowcy, co pokazały onboardy. W porównaniu z ubiegłym rokiem opis był dokładniejszy i na odcinkach specjalnych kręciliśmy lepsze czasy. Zrobiliśmy postępy i bardzo nas to cieszy.
A najgorszy?
Każda awaria, ponieważ wywołuje poczucie bezradności. Początek sezonu nie był różowy i mieliśmy sporo usterek w stylu poluzowanych kabelków. Z drugiej strony wiedzieliśmy jednak, że może się tak dziać, ponieważ podczas zimy praktycznie złożyliśmy auto od nowa. Nie jest to jednak kwestia, która spędzałaby nam sen z powiek i uważam, że najważniejsze są postępy, a tych w sezonie 2019 nie zabrakło.
Właśnie tych awarii miałeś całkiem sporo. Kiedy uwierzyłeś, że możesz sięgnąć po tytuł?
Wiara powróciła po Rajdzie Rzeszowskim, kiedy nam poszło dobrze, a Piotr Zaleski stracił sporo punktów przez usterkę na ostatnim oesie. Wtedy karty się odwróciły i cały zespół poczuł, że wracamy do gry. Byliśmy jeszcze bardziej zmotywowani do wytężonej pracy między rajdami i idealnego przygotowania samochodu, choć to oczywiście nie było łatwe, ponieważ temat moich półosi się przeciąga. Miałem zmieniać ten podzespół w trakcie sezonu, a prawdę mówiąc wciąż do tego nie doszło.
Skupiasz swoją uwagę tylko na Historycznej Klasyfikacji Generalnej, czy patrzysz również na pozycje w klasie?
Oczywiście, że interesuje mnie pozycja w naszej klasie, ponieważ auta są bardzo podobne. Im więcej samochodów z napędem na cztery koła tym lepiej. Generalka jest natomiast wyznacznikiem tempa, którym jedziemy na oesach. Momentami jest bardzo szybko, a my nie chcemy dowozić tylko kompletu punktów w naszej klasie, ale także dawać z siebie wszystko.
Co było kluczem do tegorocznego sukcesu?
Dojeżdżanie do mety. Punktacja jest skonstruowana tak, że trzeba być na mecie. Mimo awarii udało nam się ukończyć każdy z rajdów i dowieźć choćby niewielką liczbę punktów. Dlatego nigdy się nie poddajemy, bo przy takiej punktacji nie można nadrobić strat samym tempem. Doskonałym przykładem na to jest Rajd Polski. Mieliśmy w nim sporą przewagę nad rywalami, którzy jednak też zgarnęli w Mikołajkach sporo punktów. Ważna była też ciężka praca, ponieważ cały czas staramy się poprawiać – zarówno moją technikę jazdy, opis, jak i sam samochód.
Który odcinek był najtrudniejszy?
Trudno wskazać jeden. Ja generalnie nie lubię miejskich odcinków, choć nie wypadam na nich źle. Dobrze czuje się natomiast na typowo rajdowych oesach, brudnych z wybijającym asfaltem. Trudne były natomiast wszystkie „wyścigowe” próby, czyli szerokie i gładkie. Dlatego też Rajd Dolnośląski nie do końca mi leżał, ale rzecz jasna pracujemy też nad wyeliminowaniem słabszych elementów. Jak „zaufam” oponom i zrobimy dobry opis, to na pewno będzie lepiej.
Jak oceniasz Motul HRSMP i rozwój cyklu?
Cieszy mnie to, że mistrzostwa cały czas się rozwijają. Może nie radykalnie, ale tendencja zwyżkowa jest widoczna. Byłoby dobrze, gdybyśmy mieli więcej samochodów, a dodatkowo popracowałbym nad punktacją. Najważniejsza powinna być szybka jazda, więc w Historycznej Klasyfikacji Generalnej nie powinno być przeliczników, czy puktów za kategorię. To cykl, w którym najważniejszy jest stoper i myślę, że dzięki uproszczeniu tego wszystkiego kibicom łatwiej byłoby śledzić rywalizację w Motul HRSMP. Tak czy inaczej cykl cały czas się rozwija, a wszystkie zaangażowane osoby dzielą się pomysłami, więc może być tylko lepiej.